loading...

Anna Niemiec - moja fotograficzna podróż: Od amatora do mistrzyni geometrii Szczecina

Przedwczoraj 12:00 Odsłon: 64

Transkrypcja wystąpienia w Klubie Jego42 w centrum Szczecinia w czerwcu 2025 roku w ramach obchodów 80 lecia polskiego Szczecina.
 

 


 

Dzień dobry państwu! Chciałabym serdecznie podziękować panu Krzysztofowi za zaproszenie i za to, że uznał, iż mam coś wartościowego do przekazania. Przed spotkaniem krótko rozmawialiśmy, a pan Krzysztof podzielił się myślą, że my, fotografowie, często chowamy się za aparatem. Podchwytuję to stwierdzenie – chyba naprawdę lubię chować się za aparatem, bo bez niego czuję się niepewnie, a nawet trochę zagrożona. Jeśli coś pójdzie nie tak z mojej strony, to proszę, winę ponosi pan Krzysztof! Ale postaram się, a zacznę od tego, że usiądę. Myślę, że zebrała się tu grupka ludzi ciekawych opowieści o fotografii, o tym, jak fotografowie zaczynają swoją drogę, jak fotografują i jak wygląda cały proces tworzenia zdjęć.

Początki: Błądzenie we mgle z aparatem kompaktowym

 

Moja przygoda z fotografią zaczęła się bardzo banalnie. Nie jestem wykształconym fotografem, jestem typową hobbystką, samoukiem. Uczyłam się fotografii z książek, nikt mi w tym nie pomagał. Powiedziałabym nawet, że początki to było błądzenie we mgle. Wszystko zaczęło się, gdy odprowadzałam córkę do szkoły podstawowej na osiedlu Głębokie. To fajna szkoła, położona jakby poza warunkami miejskimi. Po odwiezieniu jej miałam chwilę wolnego czasu, żeby wybrać się na spacer nad Jezioro Głębokie. Druga strona jeziora wygląda zupełnie inaczej niż ta, którą znamy od strony kąpieliska. Jest tam dość dziko, oderwane od miejskiej rzeczywistości.

Widok jeziora, ten krajobraz, zupełnie nieoczekiwanie mnie zafascynował. Być może dlatego, że poprzednią część życia byłam tak zajęta trudami codzienności, że nagłe znalezienie się w tym zakątku – nie dość, że pięknym, to jeszcze oderwanym od miejskich realiów – wywołało we mnie ogromny zachwyt. Zachwyt był tak duży, że poczułam potrzebę utrwalenia tego. Szybko podjęłam decyzję, by sięgnąć po jakiś tam wygrzebany z szuflady aparat kompaktowy. Służył mi do przelewania tego zachwytu i utrwalania go w cyfrowej przestrzeni, abym mogła nacieszyć się tym, co tam widziałam.

Mój zapał rozwijał się bardzo szybko, do tego stopnia, że wciągnęłam w to również moją rodzinę – mojego męża, który musiał oglądać moje zdjęcia i dzielić moją pasję. Widział jednak moje rozterki, że moje zdjęcia nie są tak dobre, jakbym chciała. Wtedy pojawił się pomysł, żeby kupić „porządny” aparat fotograficzny. Wierzyliśmy, że wtedy zdjęcia same staną się dobre, bo robienie kompaktem to „lipa”, a porządny sprzęt w ręku od razu zagwarantuje sukces.

 

Gorzka prawda: Sprzęt nie czyni fotografa

 

I tak stałam się właścicielką lustrzanki, nie profesjonalnej, ale z tak zwanej średniej półki. Wyglądała poważnie, nie jak ten kompakt, i czułam się bardziej jak fotograf, trzymając ją w ręku. Oczekiwałam cudu – że wezmę aparat i od razu będę robić piękne zdjęcia, takie, którymi wcześniej zachwycałam się w internecie.

Moje rozczarowanie było ogromne, gdy okazało się, że zdjęcia, jak były „lipą” przed zakupem aparatu, tak po zakupie nadal były „lipą”. Aparat niczego nie zmienił. To było moje pierwsze bolesne doświadczenie. Czułam się źle, bo wydaliśmy dużo pieniędzy na sprzęt, a efekty były pożałowania godne.

To była pierwsza nauka, jaka do mnie dotarła: nie sprzęt czyni fotografa. Niektórzy mają tendencję do mówienia: „Masz dobry aparat, więc robisz dobre zdjęcia, aparat robi zdjęcie”. Nie, to nie tak.

 

Droga do świadomej fotografii: Przełamywanie barier

 

Próbowałam jakoś leczyć to rozczarowanie i zaczęłam zastanawiać się, co mogę wyciągnąć z tego aparatu. Początkowo próbowałam robić zdjęcia na automacie – to właśnie wtedy była „lipa”. Podjęłam więc próbę oswojenia się z manualnymi ustawieniami aparatu, aby móc kierować obrazem, zdjęciem, zgodnie z moimi myślami. Było to dla mnie ogromne wyzwanie. Opanowanie całej optyki nie było moją mocną stroną. Musiałam wielokrotnie czytać instrukcje. Chodziłam na zdjęcia z instrukcją w jednej ręce, aparatem w drugiej i próbowałam, powtarzałam. Naprawdę zawzięłam się, żeby nauczyć się tego aparatu, żeby ogarnąć, na czym to tak naprawdę polega. Chciałam wprowadzić element świadomości w kierowaniu aparatem – zaczynać robić zdjęcie najpierw w głowie, a potem dzięki aparatowi uzyskiwać efekt, który chciałam zobaczyć. Jakoś mi się to udało. Aparat zaczął pracować w moich rękach, przestał być tylko gadżetem, a jego liczne funkcje zaczęły być przeze mnie używane.

Wtedy poczułam się ośmielona. Robiłam zdjęcia z większą pewnością siebie i od razu zrodziła się we mnie myśl, że trzeba się tymi zdjęciami podzielić, poddać je ocenie opinii publicznej. Kilkanaście lat temu, bo zaczynałam fotografować około 15 lat temu, Facebook już istniał, ale najbardziej popularne były fora i portale fotograficzne, na których gromadzili się ludzie, pokazywali zdjęcia i wymieniali się opiniami, krytyką lub pochwałami. Zapisałam się do takiego portalu i zaczęłam prezentować moje zdjęcia, oczekując, że rzucę wszystkich na kolana. Pokazałam „dzieła”, jak mi się wydawało.

To był mój pierwszy zimny prysznic. Okazało się, że odbiorcy moich zdjęć, uczestnicy portalu, po prostu mieli okazję do wielkiego ubawu, do wylania całego „hejtu” na kogoś, kto w ich mniemaniu robił „słabe zdjęcia”. Nie było litości, zostałam „wdeptana w glebę”. Jak wiecie, internet daje ludziom możliwość mówienia, co myślą, bez zastanowienia się, czy to komuś sprawia przykrość. Nikt się ze mną nie certolił, po prostu mnie „zjechali”. W tym momencie miałam ochotę powiedzieć: „Dziękuję, sprzedam ten aparat i zapadnę się pod ziemię”. Ale z drugiej strony, chęć robienia zdjęć była we mnie bardzo silna. To mnie tak ciągnęło. A do tego doszła ambicja – jak to, ja nie dam rady? Ja się nie nauczę? Nie mogę robić zdjęć tak jak oni?

 

Od upokorzenia do sukcesu: Lekcje z nauki jazdy i forum

 

Analogicznie przypomniała mi się nauka jazdy na prawo jazdy – to było tak dawno temu, jakieś 35 lat temu. Wtedy kursy wyglądały chyba inaczej. To było podobnie: ja w samochodzie i mój instruktor, który po prostu mnie gnębił. Były krzyki, hamowanie ręcznym, wysiadanie z samochodu – było to nie do opisania. I wtedy też był moment, że chciałam zrezygnować i powiedzieć: „Dziękuję, nie nadaję się do tego”. Ale bardzo, bardzo chciałam mieć prawo jazdy i myślałam sobie: „Muszę to jakoś pokonać, muszę to przebrnąć”. Tego instruktora po prostu nienawidziłam, jakbym mogła, to bym go zamordowała. Ale te upokorzenia musiałam przebrnąć, żeby dotrzeć do egzaminu, zdać go i mieć to prawo jazdy, a potem jeździć samochodem na przekór wszystkim przeciwnościom.

Tak samo było z moim fotografowaniem. Zgnębili mnie, ale ja bardzo chciałam fotografować. Usunęłam zdjęcia z tego portalu, wycofałam się i zaczęłam się uczyć. Chciałam zdobyć wiedzę, jak fotografować, co robić, żeby ktoś, kto ogląda to zdjęcie i zna się na fotografii, ocenił je jako dobre. Kilkanaście lat temu nie było takiego wylewu różnych form nauki, jaki jest dostępny teraz dla młodych fotografów. W internecie można znaleźć warsztaty i samouczki na każdym poziomie. Wtedy tego nie było. Nie było tych wszystkich kursów online, warsztatów, które teraz są dostępne w Szczecinie w kilku miejscach – ja sama prowadziłam warsztaty, więc wiem, że można się nauczyć. Ja wtedy tego nie miałam. Nie miałam nikogo, kto by mi podpowiedział: „To robisz źle, to dobrze, rób to tak, a może inaczej. Czy to zdjęcie jest dobre, czy złe? Dlaczego jest złe? Co tutaj jest nie tak?”. Było tyle pytań, tyle niewiadomych, brak umiejętności oceny tego, co się robi. Brak dystansu do własnych zdjęć i brak wiedzy oraz obycia w temacie.

Gromadziłam książki, chodziłam do biblioteki, szukałam czegoś do poczytania o fotografii. Zaczęłam się w to zagłębiać. Okazało się, że to nie jest tak, jak myślałam – że bierze się aparat i po prostu „pstryka”, bo „to mi się podoba, to pstrykam, to jest fajne, to pstrykam i to ma być fajne”. Nie. To jest cała wiedza, cała szkoła fotograficzna. Dużo wątków do ogarnięcia na różnych płaszczyznach – od techniki po budowę kadru. Każdy temat wymaga szerokiego omówienia i opanowania wiedzy o tym, jak podejść do robienia zdjęcia.

Dlatego miałam tę analogię z nauką jazdy. Tam też trzeba było nauczyć się manualnego opanowania auta – dźwigni skrzyni biegów, układania nóg. To trzeba było mieć opanowane, ale głowa musiała jednocześnie myśleć, jak poruszać się po ulicy, jak działają zasady ruchu. To wszystko trzeba było zgrać. Tak samo z aparatem fotograficznym. Aparat w ręku ma „grać”. Gramy rękami na aparacie jak na instrumencie. Nie należy zastanawiać się i myśleć, jakie ustawienia zrobić, żeby coś wyszło. Aparat trzeba mieć opanowany tak, żeby intuicyjnie palcami ustawiać i wiedzieć, czego się chce. A głowa musi planować, jak jechać (jak w samochodzie), a przy robieniu zdjęcia – co chcę osiągnąć, jaki mam pomysł.

 

Powrót na arenę i "zdjęcie życia"

 

Gdy już zdobyłam tę wiedzę, ponownie przystąpiłam do wejścia między ludzi, między fotografów, którzy fotografują, pokazują zdjęcia, czują, że są dobrzy, znają się i mają prawo oceniać innych. Tak funkcjonują te portale. Weszłam więc na portal i zaczęłam pokazywać zdjęcia. Było już trochę inaczej. Jeszcze tak „na dwoje babka wróżyła”. Były komentarze w stylu „dzień gniota” albo „ale lipa”, ale potem pojawiały się zdjęcia, przy których komentowano: „No, dobra, okej, to dobre”.

I tak zaczęłam się przebijać. Na tym moim sentymentalnym portalu, który już nie istnieje, ale na którym poznałam fajnych ludzi, nawet ze Szczecina, w ciągu roku przeszłam taką drogę. Bardzo dużo uczyłam się na tym portalu, bo wszystkie uwagi od bardziej doświadczonych fotografów były dla mnie jak „drogowskazy”. Jedno słowo, jedna uwaga – to od razu chwytałam i przyswajałam, wiedząc, co robić, a czego nie. Nie chcę, żeby to brzmiało nieskromnie, ale przebiłam się na tym portalu i stałam się swego rodzaju „gwiazdą portalu” – moje zdjęcia były polecane i podobały się. To był dla mnie przełom. Weszłam w to fotografowanie i czułam się pewnie.

Choć uważam – i w moim przypadku tak jest, może inni mają inaczej – że fotografowanie to długi, długi proces nauki. Ciągle uważam, że się uczę i że moje zdjęcia są niedoskonałe. Ciągle nie robię tego, co bym chciała. Jest ciągłe dążenie do „zdjęcia życia”. Ciągle go nie zrobiłam i nie wiem, czy kiedykolwiek to zrobię, ale czekam na to „zdjęcie życia”, na to „lśnienie”, coś, czym będę... Ale może to dobrze, bo jak zrobię „zdjęcie życia”, to już potem nie będzie się chciało fotografować. Właściwie to lepiej mieć zawsze „zdjęcie życia” przed sobą, dążyć do niego.

 

Szczecin w obiektywie: Pasja, nie tylko miłość

 

Tak więc, zaczęło się banalnie, zwyczajnie. Portal fotograficzny, potem ktoś namówił mnie na Facebooka, którego wcześniej nie miałam i zawsze lekceważyłam, uważając, że to „dla mojej córki”, dla młodzieży. Ale ktoś mnie namówił, weszłam na Facebooka i ten Facebook bardzo, bardzo pchnął mnie tu w Szczecinie w środowisko fotograficzne i w takie odkrycie mojej fotografii dla potrzeb... no, dla szczecinian.

Teraz przypomniało mi się, że tematem naszego spotkania jest 80-lecie Szczecina i że ja fotografuję Szczecin. Nieraz w rozmowach padała teza, że fotografuję Szczecin, ponieważ kocham to miasto i dlatego zaczęłam fotografować, żeby je pokazywać. Nie, u mnie tak nie było. Ja zaczęłam fotografować, bo miałam potrzebę fotografowania. Czułam, że to jest coś, co mnie „kręci” w życiu, co chcę robić i co daje mi energię. A ponieważ mieszkam w Szczecinie, siłą rzeczy fotografuję Szczecin. Właściwie poza Szczecin nie mam za bardzo okazji wyjeżdżać, ale też bardzo dobrze czuję się w przestrzeni miejskiej i w fotografowaniu tego, co się dzieje w mieście. Ta fotografia mi leży. Poruszam się gdzieś na granicy fotografii ulicznej (streetowej) i architektonicznej. Nie szufladkuję tego, bo to nie ma sensu. Po prostu nazywam to „fotografią miejską”.

Ponieważ mieszkam w Szczecinie, patrzę na Szczecin przez pryzmat fotografa i szukam, co mogę fotografować. Fotografia to moja pasja, to stan radości, w jaką wchodzę, fotografując. Dlatego patrzę na Szczecin i widzę mnóstwo pięknych, fajnych rzeczy do fotografowania. Mnie to cieszy. Znajduję mnóstwo rzeczy w mieście, które mogę sfotografować.

Bywały też opinie na moim poprzednim Facebooku – miałam kiedyś rozbudowany profil z dużą liczbą obserwatorów, który Facebook „ukradł”, po prostu zamknął, zlikwidował i zniszczył całą moją pracę; teraz mam nową stronę – że „Boże, ten Szczecin jest taki brzydki, a pani potrafi coś tam znaleźć i pokazać, że to jest ładne”. Nie podobało mi się to podejście, że „tu nic nie ma, jest brzydkie”, a ja jakby pokazuję ten Szczecin i on jest ładniejszy na moich fotografiach. A ja myślę, że nie. Jest mnóstwo rzeczy, które można naprawdę fajnie sfotografować, które Szczecin bardzo wyróżniają. I zdjęcia, które robię w Szczecinie, znajdują uznanie nie tylko w Szczecinie, ale również poza granicami kraju.

Prezentuję zdjęcia na takim międzynarodowym portalu o nazwie „1x”. Tam zdjęcia są selekcjonowane przez kuratorów do prezentacji. Ludzie pokazują tam zdjęcia z całego świata – przepiękne, cudowne miejsca, wspaniała architektura, pejzaże, naprawdę piękne zdjęcia, które wzbudzają zachwyt. Na przykład, gdy oglądałam zdjęcia architektury jeszcze zanim wybudowano Filharmonię w Szczecinie, myślałam sobie: „Kurczę, nie ma u nas takiej fajnej architektury, żeby się tak wyżyć architektonicznie”. Ale proszę bardzo, mamy Filharmonię! Gdy zaczęłam „wyżywać się” fotograficznie pod Filharmonią i pokazywałam te zdjęcia na tym portalu, wzbudzały one... no może nie chcę używać słowa „zachwyt”, bo to trochę nieskromnie brzmi, ale ludzie bardzo pozytywnie odbierali tę architekturę czy tak sfotografowane, ale wyjątkowe miejsce, które wśród fotografów, którzy podróżują po świecie i widzieli mnóstwo ciekawych rzeczy, potrafiło ich zachwycić. Czyli temat światowy.

Innym przykładem jest nasza Aleja Platanowa. Niektórzy mówią: „O Jezu, obfotografowane, banalne, wszyscy chodzą i fotografują”. Ale jednak moje platany zdobyły nagrodę, która była dla mnie największym fotograficznym wydarzeniem w życiu – międzynarodowa nagroda, drugie miejsce w największym, bajecznym konkursie fotograficznym, gdzie otrzymałam bajeczną nagrodę. Była to dla mnie taka radość, jakiej w życiu wcześniej ani później nie przeżyłam, bo nie sądziłam, że wśród tylu tysięcy fotografów, którzy pokazują naprawdę cuda świata, egzotykę, przepiękne miejsca, właśnie nasze platany i na tym zdjęciu taki nasz szczeciński dziadunio z laseczką – to właśnie to się podobało! Także nic innego, tylko właśnie nasz Szczecin.

Nieraz, gdy na moich stronach na Facebooku znajdą się ludzie z innych miast, piszą takie rzeczy: „Muszę przyjechać do tego Szczecina, bo tu tyle fajnych rzeczy jest do fotografowania!”. Mamy te „dźwigozaury”, które można ujmować na różne sposoby. Mam też swoje ulubione zakątki. Rozmawiałam tu nawet z panią chwilę przed naszą prezentacją o naszych drogach, które układają się na literę „S”. Mam kilka takich „zakątków” i na nich robię zdjęcia, a niektórzy komentują: „U nas to takich nie ma, wy tam w Szczecinie to takie macie”. No mamy, bo okazuje się, że jest co fotografować w Szczecinie! Ten Szczecin też się zmienia, powstają rzeczy – może nie ciągle, nie przesadzajmy, ale coś się tam pojawia, co nas wyróżnia, co daje nam fotografom możliwość fotografowania i nie wstydzenia się, że „my tutaj to nie mamy co fotografować i musimy gdzieś tam wyjeżdżać, bo tu nic się nie dzieje”.

 

Nie będę już dalej się rozwodzić, bo czuję, że zaczynam się rozkręcać. Jeśli są jakieś pytania na bieżąco, to bardzo proszę, bo potem będzie jeszcze wspólna debata z Szymonem, więc wtedy ewentualnie jeszcze będziemy rozmawiać. Ale jeśli ktoś ma coś „na gorąco”, to śmiało!

 



mapa
Array ( [status] => 1 )